Życie między kulami: rodzina Romanczenko z Nowa Basań
Przypomniało mi się stare żydowskie przysłowie: jeśli nie chcesz, żeby ludzie siadali ci na szyi, nie kłaniaj się nisko... Potwierdza to godne zachowanie mieszkańców innej ukraińskiej wsi — Nowa Basań w obwodzie czernihowskim, która przeżyła czasową okupację rosyjskich żołnierzy. W centrum uwagi znajdzie się rodzina Wiktora i Tamary Romanczenko.
Kiedy w naszej wiosce zaczął się terror, z jakiegoś powodu wydawało mi się, że to jakiś głupi sen lub że nadal śpię do późna, czytając książkę o wojnie sprzed osiemdziesięciu lat — mówi Tamara Dmytriwna. - Wróciłem w końcu do strasznej rzeczywistości, kiedy okna domu zagrzechotały od pierwszej eksplozji. I już po drugiej eksplozji rozkazującym głosem kazała swoim bliskim (mój syn, jego żona i mały synek przyjechali z Kijowa, odwiedził nas też mój szwagier), żeby zejść do grobu.Jako pierwszy zareagował głowa naszej rodziny Wiktor Pawłowicz. Wyjrzał przez okno i powiedział stonowanym głosem, że jest już za późno na biec do naszej kryjówki — ta wszystko już się paliło, łącznie z garażem, w którym stały samochody nasze i mojego syna oraz domowy traktor. Mężczyzna pospieszył ich ratować, ale razem mu nie pozwoliliśmy, upieraliśmy się, że życie jest droższe niż ten transport.Pani Tamara nie mogła powiedzieć dalej przez łzy, które zdawały się mimowolnie spływać z jej zaciemnionych oczu. Potem zastanawiała się, skąd się wzięły, myślała, że wypłakała to wszystko dawno temu. Ale szybko odgadła powód:- Wyszliśmy z domu, który miał stanąć w ogniu, przez okno w tylnej ścianie. Już za domem sąsiadów upadli na ziemię, co uratowało nas przed przelatującymi nad naszymi głowami kulami i odłamkami. Mój wnuk Maksym był obok mnie, kryłem go, zapewniałem, że to gra wojenna. Czteroletni wnuczek już drżał ze strachu, ale znalazł siłę, by powiedzieć mi stłumionym głosem, półszeptem, że nie chce grać w takie gry i poprosił mnie, żebym zabroniła strzelać innym graczom, bo nie chciał umrzeć, zostać zabitym. Te jego słowa nigdy nie zostaną wymazane z mojej pamięci, wspomnienie o nich tylko wywołało grad łez w moich oczach.Rzeczywiście, Tamara Dmytriwna trzymała się mocno, nawet gdy opowiadała, jak okupanci splądrowali dom, w którym byli wtedy również goście, zabrali sześć telefonów, dwa laptopy, szukali broni, ale ich nie znaleźli. Poszukiwania te zakończyły się jeszcze gorzej niż zajęte przedmioty: Wiktor Pawłowicz i jego syn Ołeksandr zostali wzięci do niewoli. Na szczęście ojciec wrócił wieczorem tego samego dnia. Opowiedział, jak syn poprosił okupantów, aby wypuścili jego ojca, ponieważ potrzebował lekarstwa, bez którego umrze. Ulegli, a Ołeksandr pozostał więźniem.Następnego ranka matka poszła ratować syna. Wyjaśniła okupantom, że jej wnuczka jest ciężko chora, „paląca” gorączką i od razu potrzebne jest odpowiednie lekarstwo. Nie od razu zareagowali na ten powód, zaoferowali „dobroczynność”, aby jeden z dorosłych poszedł do apteki w towarzystwie swojego żołnierza. Swat, koleżanka babci Maksyma, wyjechała, ale apteka nie miała już leków, nawet dla dorosłych. Potrzebny jest więc ojciec, by szukać we wsi lekarstwa. A Ołeksandr został zwolniony, bo jego nazwiska nie było na liście podejrzanych o sabotaż. Przynieśli syna do matki z rękami związanymi za plecami i twarzą przykrytą jakimś szmatą. Podbiegła do niego, rozwiązała go, zabrała do outgo. Tego samego dnia pięcioro dorosłych i jedno dziecko przeniosło się z niebezpiecznego centrum wsi na przedmieścia, gdzie ukryła ich w swoim domu rodzina Ołeksandra Nepodobnego. Mieszkali tam jak rodzina przez prawie miesiąc. Jak przyznała Tamara Dmytriwna, dorośli, którzy mogli, modlili się, aby ich tymczasowe mieszkanie i dom nie znalazły się pod ostrzałem.W ciągu 24 dni para Romanczenko odwiedziła opuszczony dom tylko trzy razy, przede wszystkim w celu sprawdzenia systemu grzewczego, ponieważ w marcu temperatura powietrza spadła kilkakrotnie do minusu. Przechodzili przez stadion i pewnego dnia Tamara Dmytriwna zobaczyła w ciemności lufę czołgu nad głową. Wpadła w zimne krzaki, spodziewając się najgorszego, ale okupant w ostatniej chwili odwrócił budzący grozę samochód na bok, odbierając jej śmierć przerażonej kobiecie. Ale teraz już zaczęła zapominać o tym incydencie, pamięta coś jeszcze:- Nie zostaliśmy sami z naszym żalem, kiedy wróciliśmy do zrujnowanego mieszkania — mówi z wdzięcznością Tamara Dmytriwna o dobrych ludziach. - Pierwsze podziękowania dla Leonida Jakowyszyna i Walentyny Czerniakowej, szefów społeczeństwa „Ziemia i wola”. Przede wszystkim dlatego, że mój mąż i ojciec naszych dzieci Wiktor Pawłowicz pozostali w swoim miejscu pracy z regularną, solidną pensją, otrzymaliśmy również pomoc przy materiałach budowlanych z tego gospodarstwa.Po wyzwoleniu wsi z rąk okupantów do Nowa Basań dotarła pomoc charytatywna z materiałów budowlanych z Boryspola. Naczelnik gminy Mykoła Diaczenko zadbał o to, aby część tej pomocy trafiła również do nas — na remont domu i odbudowę pomieszczeń gospodarczych, które zostały doszczętnie zniszczone. Materiały budowlane przywiózł też ochotnik z Kijowa, nieznany przed wojną starszy mężczyzna, którego Romanczenko nazywają Arsentijowyczem.Do wyzwolonego Nowa Basań przybyła zastępczynia ludowa Iryna Geraszczenko. Tamara Dmytriwna zachowała zdjęcie z tą słynną postacią polityczną jako pamiątkę po niej. Ale Romanczenków bardziej martwią zdjęcia swoich wojennych ruin, spalonych szczątków dwóch samochodów i pomocnika-traktora na podwórku. A także — łupkowy dach domu został pocięty odłamkami i kulami.Jest mało prawdopodobne, by posłanka ludowa pamiętała smutek, jaki widziała po Romanczenków i innych ofiarach okupantów. Na odbudowę potrzebne są duże fundusze. I to nie tylko mieszkania, ale także budynki gospodarcze, bez których w wiosce nie ma absolutnie nic. Mają już pierwsze „kiełki” przywrócenia gospodarki domowej: zamiast spalonych kurczaków rośnie młody drób.We wsi słyszano, że dobroczyńcy z całego świata ruszyli z pomocą Nowa Basańa po okupacji. Jednak wielu mieszkańców wyraża niezadowolenie z niesprawiedliwego podziału tej organizacji humanitarnej. Na przykład w czasie okupacji niektórzy urzędnicy i działacze „pełnoetatowi” byli nieznani, a gdy zaistniała potrzeba dzielenia się pomocą humanitarną, przychodzili pierwsi. I podzielili się, według nich, przede wszystkim dla tych, którzy spłonęli. Mówi się, że w Nowa Basań spłonęło dziesięć budynków mieszkalnych. I nie da się określić, ile „odliczono” od nich pomocy humanitarnej. Tylko sieć społecznościowa daje negatywną, dokładną ocenę.Być może największą dumą mieszkańców centrum gminy terytorialnej jest to, że przez miesiąc okupacji nikt nie wstydził się łamać starego żydowskiego powiedzenia: „Jeśli nie chcesz, żeby ludzie siedzieli ci na szyi, nie kłaniaj się nisko”.A pookupacyjne niegodne zachowanie niektórych lokalnych „awangardy” można skorygować przez lokalne wybory, a także stosunek społeczności do tych, o których ludzie od wieków czynią takie cechy: „nie ma gorszego wroga niż głupi umysł", "tam, gdzie jest dużo krzyku, tam za mało pracy" , "do niczego, zdolny do wszystkiego." I jest to szczególnie pouczające: „nie ma nic do zarzucenia Oslowowi... mądrzej byłoby zapytać osobę, która go zatrudniła” (Leonid Glibow). Jest to adresowane przede wszystkim do nas, wyborców, którzy lubią stąpać po tych samych grabiach, a potem bezradnie rozkładać ręce, nawet w tak tragicznych czasach jak teraz. Dobrze, że jest na kogo liczyć: odważni obrońcy i prawdziwi dobroczyńcy i wolontariusze. A kiedy w końcu pozbędziemy się brzydkich szumowin społeczeństwa?
Hryhorij WOITOK, pisarz i dziennikarz
Zdjęcie autora: Tamara Romanczenko