Życie między kulami: jak opowiada Walentyna Oleszko, sołtys wsi Pisky w obwodzie Czernihowskim
Walentyna Oleszko, sołtys gminy terytorialnej Pisky Bobrovytsia w obwodzie Czernihowskim, pożegnała się w myślach ze swoim życiem, gdy 9 marca kierowała grupą negocjatorów z rosyjskim okupantem.
- Przeżyłam już swoje życie, mam dzieci i wnuki, ale musiałem uratować młodego chłopaka - wspomina Walentyna Iwanowna. - Badaka ze swoją dziewczyną i jej koleżanką poszli pogratulować matce z okazji Dnia Kobiet i znaleźli się pod obstrzałem. Pchnął dziewczyny tak, że spadły na ziemię, ale nie miał czasu i został ciężko ranny.
Pierwszej pomocy udzielił miejscowy weterynarz, ale Oleg potrzebował bardzo fachowej opieki medycznej. Jego życie liczyło się godzinami, ale potrzebny był „zielony korytarz”, by poważnie ranną osobę dostarczyć przynajmniej do jakiejś placówki medycznej. Wieśniacy radzili matce, aby udała się do okupantów. Kobieta była w takim stanie, że nie mogła zostać wypuszczona sama. Poprowadziłem więc grupę negocjatorów, dołączyła do nas matka dziewczynki, która była wtedy z Olegiem. Ludzie radzili nam jechać z białą flagą.
Łzy napłynęły do oczu Walentyny Iwanowny, ale szybko się pozbierała. Przyznała, że nie odczuwała zbytniego strachu, choć zdążyła już posłuchać, jak mogą zakończyć się negocjacje z nieznajomymi... Miała jeszcze siłę duchową, by odpędzić od siebie najgorszą opcję - przedwcześnie odchodzić z życia.
A Pan najwyraźniej wysłuchał jej modlitw, ponieważ okupanci wysłuchali kobiet i zaproponowali nieoczekiwane: operować rannych w ich szpitalu, ponieważ, jak mówią, nie mogą zapewnić przejścia na terytorium, które nie jest pod ich kontrolą. Matka się zgodziła. Kiedy wracali do domu, skarciła się do końca za pozostawienie dziecka nieznanej osobie, w tym wrogowi. Jednocześnie usprawiedliwiała się: jak mogła pozwolić synowi umrzeć w jej ramionach. Nie miała trzeciej szansy.
- Nie chciałabym, żeby wróg przeszedł przez to, przez co przeszła matka po tym, jak oddała rannego syna komuś nieznanemu - kontynuowała wójt wioski. - Po dniach i nocach oczekiwania wiadomość dotarła aż z Kurska w Rosji - zawołała pielęgniarka szpitala, w którym leżał Oleg. Pochodzi z Zaporoża, wzięła pod swoją opiekę chłopca. Później jego dalszymi losami zainteresowali się przywódcy kijowskiego zespółu, w którym Oleg pracował przed wojną. Dzięki wspólnym wysiłkom udało im się wyleczyć rannego na terenie Ukrainy.
Teraz przebywa w ośrodku rehabilitacyjnym we Lwowie. Ale kurs rehabilitacji jest bardzo drogi, więc środki finansowe są zbierane zewsząd.Teraz Oleg Tymoszenko porusza się na wózku inwalidzkim, lewa ręka nie porusza się, czuje wielki ból w całym ciele, na szczęście mózg nie uszkodzony i jest nadzieja na wyzdrowienie. Nadzieję tę wzmacnia jego dziewczyna, która pełni dyżur obok pana młodego.
Okupanci zarządzali wsią przez miesiąc. Na terenie zakładu produkcyjnego stowarzyszenia rolniczego „Zemlia i Wola” wyrządzono wiele szkód, kilka pomieszczeń produkcyjnych zostało zniszczonych, a kilka urządzeń zostało zmiażdżonych. W centrum wsi na plac wjechały czołgi i transportery opancerzone, gdzie znajdował się kościół spalony przez niemieckich faszystów pod koniec 1942 r., kiedy spłonęła też cała wieś, kulami zginęło 800 cywilów. Podobno mścili się za niemieckiego najeźdźcę zabitego przez partyzantów w pobliżu wsi. Teraz znajduje się pomnik ofiar nazizmu. Z jakiegoś powodu stanął na drodze nowym okupantom – uszkodzili pomnik, który przypomina 80-letnią tragedię Piasków.
Kilka metrów od tego miejsca leży spalony samochód „Wołga” w chwastach. Została zastrzelona wraz z kierowcą Mykołą Melniczuk, letnim mieszkańcem, gdy jechał po mleko od znajomych właścicieli. Naoczni świadkowie mówią, że sąsiedzi odradzali mu wyjazd, ponieważ tego dnia, 28 marca, okupanci opuszczali wioskę. Ostrzał samochodu, który zapalił się, prawie spowodował duży pożar. Babcia z sąsiedztwa podniosła alarm i ogień został ugaszony. Mówią, nawet jeden okupant rzucił się na ratunek domu babci.
- Bałem się o lokal Starostyński, ośrodek kultury, a przede wszystkim o muzeum historyczne - przyznaje Walentyna Iwanowna. - W moim biurze wszystko zostało wywrócone do góry nogami, jak to mówią. Zabrano dobrą drukarkę i wszystkie media elektroniczne, z szafy wyrzucono na podłogę trzy ubranie sceniczne, a niektóre artykuły papiernicze zniknęły.
Z ośrodka kultury nie skradziono nic wartościowego, a do muzeum historycznego nie dostały się, choć były ślady łamania zamków. Widać, że spieszyli się z opuszczeniem wioski. To jak świnie w ogrodzie, grzebały też w szkole. Jednym słowem pokazali swoją „wysoką cywilizację”. Ale najważniejsze jest to, że zostawili nas bez rozlewu krwi.
Nawet dwaj więźniowie, których zabrano pod zarzutem partyzantki, wróciło żywych. Zabrano ich wraz z innymi jeńcami do kilku osad, potem zamknięto ich w jakimś dużym pomieszczeniu podobnym do stodoły, a gdy zaczęło się zamieszanie przed ucieczką, żołnierz otworzył drzwi i kazał wszystkim uciekać, gdzie mogli. Chłopcy spędzili dwa dni pod osłoną nocy, docierając do Piasków - bało się na nich patrzeć, gdy przybyli.
Po okupacji życie na wsi stopniowo się normalizuje. Właściciel domku letniskowego, którego dom spłonął strzałami z broni palnej, zbudował tymczasowe mieszkania, towarzystwo „Ziemia i Wola” pomagało za darmo z piaskiem, tłuczonym kamieniem i transportem. Do tej pory emeryt, były leśniczy i inny ranny letni mieszkaniec nie rozpoczęli remontu domu.
Obszar produkcyjny podstawowej gospodarki został uporządkowany, lokalni rolnicy i właściciele sieci handlowej dochodzi do siebie od okupacji. Żaden mieszkaniec Piasków nie jest podejrzany o współpracę z okupantami. Każdy na swoim miejscu dbał o to, by nie powtórzyć losu wsi 80 lat temu, kiedy nawet poszczególni skorumpowani współmieszkańcy brali udział w karnej akcji, a nawet bardzo usilnie starali się zaskarbić sobie przychylność nazistów.
– Okupanci uciekli się też do rozdawania we wsi ulotek propagandowych –wspomina wójt. - Ale obcokrajowiec specjalnie przywieziony do wsi rozprowadzał tę gazetę wyborczą. Nasi ludzie zachowywali się tak dostojnie, że nie było nawet próby zaangażowania kogoś w tę pracę. Jednak wszyscy pracowali razem, aby przenieść dużą rodzinę z obrzeży wioski, gdzie stacjonował wrogi sprzęt, do centrum, gdzie można liczyć na pomoc współmieszkańców. Nawiasem mówiąc, kosztem takiej wzajemnej pomocy nie słyszałem, żeby jakakolwiek rodzina poważnie głodowała.
Teraz sołtysa najbardziej niepokoi problem zaopatrzenia ludności w wodę pitną.Wiele osiedli ma prywatne studnie, niektóre je pogłębiły, ale wiele z nich korzystało również ze studni, które obecnie są pozbawione wody. Takie są konsekwencje rekultywacji gruntów Chruszczowa z osuszaniem bagien. Początkowo utrzymywała wymagany poziom wód gruntowych, ale po rozerwaniu metalowych wrót na śluzach zrezygnowano z sieci melioracyjnej, problem z poziomem wody w studniach zaczął się pogarszać, a naturalne stawy we wsi i poza wyschnięciem. Problem nie zostanie rozwiązany w jeden dzień, ale manna też nie spadnie z nieba, więc muszą zakasać rękawy jako grupa.
Nawiasem mówiąc, nad tym problemem pracuje się również w sąsiednim Starym Basan. Sołtys wsi Lidia Yerep pokazuje nową studnię głębinową wywierconą kilka dni temu w centrum, w pobliżu siedziby głównej. Rolnicze towarzystwo „Ziemia i Wola” zakupiło do niego pompę. Na budowę studni i opiekuńczych rodaków z Kijowa przekazano siedem tysięcy hrywien. Według sołtysa, to źródło zaopatrzenia w wodę jest również niezbędne w przypadku zagrożenia, pożaru. W centrum wsi brakowało również wody pitnej.
Jak widać, życie między kulami nie przygnębiło naszych ludzi, nie zmusiło ich do odwrotu, wręcz przeciwnie, skłoniło ich do przypomnienia starożytnej mądrości: „Praca łagodzi Smutek”.
Hryhoriy VOITOK, pisarz i dziennikarz
Zdjęcie autora: Walentyna Oleszko, sołtys wsi Pisky gminy terytorialnej Bobrovytsia w obwodzie czernihowskim